Na każdym kroku walczy ze stereotypem, że projektant to nie jest bujający w chmurach artysta. Uważa, że myślenie projektowe jest bardzo bliskie biznesowemu, a w swojej firmie kieruje się koncepcją „design thinking”. Jest projektantką mocną osadzoną w tabelkach i Excelu, to tam bardzo często szuka inspiracji. Cyferki traktuje jak klientki, które pokochały dany wzór. Jest zwolenniczką stanowczego oddzielania życia prywatnego od zawodowego, co w rodzinie Kruków – znanej z jubilerskich korzeni – jest dosyć trudne do osiągnięcia. O współczesnych klientkach, dzisiejszym rynku biżuterii i nie tylko, rozmawiamy z Anią Kruk, Dyrektor Kreatywną marki ANIA KRUK.
Nowa marka sygnowana dobrze rozpoznawalnym nazwiskiem to trochę jak ponowny debiut w świecie biżuterii.
To prawda, choć myślę, że zmagaliśmy się z podobnymi trudnościami, co wszystkie młode firmy. Jak stworzyć dobry produkt, który się wyróżni na tle innych? Jak dać się poznać klientom bez wielkiego budżetu marketingowego? Jak ułożyć strukturę firmy? Łatwiej wejść w już zastaną sytuację, analizować i wprowadzać drobne zmiany, niż wymyślać wszystko na nowo. Popełniliśmy mnóstwo błędów, ale każdy nas czegoś nauczył.
Co było najtrudniejsze?
Może nie najtrudniejsze. Ale wyjątkowy w naszej sytuacji był fakt, że debiut i właśnie te wszystkie początkowe błędy – to wszystko było bardzo publiczne, komentowane, omawiane. Nie mieliśmy luksusu anonimowości, czasu na dopracowanie. Przypuszczam, że w takich właśnie momentach „nazwisko zobowiązuje”.
Marka Ania Kruk powstała w 2012 roku. Tworzy ją Pani z bratem, Wojtkiem Krukiem. Jak w takiej rodzinnej relacji biznesowej wygląda praca?
To bardzo indywidualna kwestia. Niektórzy lubią łączyć pracę z rodziną, inni za wszelką cenę starają się te dwie strefy oddzielić. Mój tata uwielbia rozmawiać o pracy i dla niego każdy moment jest dobry. Nie zapomnę weekendów, kiedy czytam książkę w hamaku nad jeziorem, a tata nagle chce omawiać strategię firmy. Ja na odwrót: lubię formalizować nasze rodzinne spotkania, jeśli mają dotyczyć pracy. Umawiać się na konkretną godzinę, rozłożyć komputer, zasiąść przy stole, omawiać wszystko punkt po punkcie, a na koniec zrobić notatki i wysłać podsumowanie do wszystkich uczestników. Każdy funkcjonuje inaczej. Mój tata i Wojtek, po burzliwej rozmowie na temat firmy, umieją razem usiąść i obejrzeć mecz, przełączyć się od razu na „chip” rodzinny. Ja nie. Muszę trochę ochłonąć, a na kawę mogę przyjechać następnego dnia.
Świat biżuterii jest obecny w Pani życiu „od zawsze”. Jak przez te wszystkie lata zmienili się klienci i ich podejście do biżuterii?
Zacznijmy od tego przede wszystkim, że Polki noszą mało biżuterii… Żyję w rozkroku między Hiszpanią a Polską, często jeżdżę do Włoch w sprawach biznesowych – kobiety w tych południowych krajach noszą o wiele więcej biżuterii. Nie tylko na wyjście, ale też na co dzień.
Na szczęście to się powoli zmienia.
Tak i marka ANIA KRUK też się do tego ciut przyczyniła. Lekka i elegancka biżuteria do noszenia na co dzień – w tym się specjalizujemy. Dlatego często naszą klientką jest kobieta, która kupuje drobiazg dla siebie, bo chce wyglądać modnie i atrakcyjnie. To już nie tylko mąż kupujący precjoza dla żony z okazji rocznicy.
Czy Polki są według Pani odważne, lubią ciekawe i oryginalne projekty, czy raczej wolą klasykę i są zachowawcze w tej kwestii?
Z biżuterią jest jak z modą. Na sylwestra zakładamy cekinową sukienkę, na co dzień wolimy szary sweter. Większość kobiet wybierze beżowy płaszczyk, ale przecież są też te, które noszą futro w panterkę. Nasze kolekcje bazują na prostych, delikatnych wzorach, które można fajnie ze sobą zestawiać, ale mamy też bardziej wyraziste projekty, które nadają charakter całej stylizacji. Polki są różne, niektóre bardziej odważne, inne bardziej zachowawcze. Jedno nas łączy – lubimy wyglądać elegancko.
A jaka jest kobieta, która nosi tworzoną przez Panią biżuterię?
Wyjątkowa. Przecież zagląda do naszych butików, których jest tylko 12 w całej Polsce, a nie idzie do dużych sieci, gdzie biżuteria produkowana jest w setkach sztuk. Lubi prostotę, minimalizm. Lubi być modna – poluje na najnowsze trendy, wie, że u nas je znajdzie. To kobieta, która zmienia się w zależności od okazji. Zestawia ze sobą różne wzory, nie tylko grzeczny komplecik. Lubi sobie sprawiać prezenty.
Na każdy sezon przygotowuje Pani nową kolekcję. Skąd czerpie Pani inspiracje?
To zależy. Dobre pomysły same wpadają do głowy, nieproszone. Inspiracją mogą być obserwacje, książki, rozmowy. Ale taki mocny, duży pomysł zdarza się pewnie raz, dwa razy do roku. W międzyczasie powstają drobniejsze kolekcje, które są mocno związane z bieżącą analizą sprzedaży i naszego asortymentu. Jestem projektantką osadzoną w tabelkach i Excelu, tam szukam inspiracji. Cyferki to dla mnie klientki, które pokochały dany wzór. Widzę, co im się podoba, i czego jeszcze brakuje, więc staram się coś w tym stylu zaproponować.
A czy zdarzają się Pani okresy „niemocy twórczej”?
Niemoc twórcza w zasadzie nie występuje. Jesteśmy młodą marką i jeszcze dużo przed nami nieodkrytych terenów. Bardzo intensywnie rozwijamy nasze złote kolekcje, wprowadzamy coraz więcej diamentów. To dla mnie z jednej strony nowy świat, a z drugiej – powrót do korzeni, bardziej klasycznej biżuterii, jaką mieliśmy w W. Kruk.
Która ze znanych na świecie, współczesnych kobiet zasługuje według Pani na miano ikony stylu? Kogo widziałaby Pani w roli ambasadorki swojej firmy?
Emma Watson stała się symbolem młodej, odnoszącej sukcesy aktorki, która nie dała się sprowadzić do roli pięknego ornamentu, tylko inwestuje w swoje wykształcenie i przede wszystkim działa w organizacjach walczących o równouprawnienie kobiet. Na drugim biegunie – Jennifer Lawrence. Cenię jej autentyczność, dystans, żarty i bycie sobą w czasem dosyć nadętym i wygładzonym światku Hollywood.
Z jednej strony jest Pani projektantką i artystką, z drugiej założyła Pani własną firmę, co wiąże się z koniecznością odnalezienia się w twardej, biznesowej rzeczywistości. Jak udaje się Pani godzić obecność w dwóch tak różnych światach?
W Polsce ciągle pokutuje mit, że projektant to bujający w chmurach artysta. Walczę z tą łatką na każdym kroku! Projektant to nie malarz ani ilustrator. Myślenie projektowe jest bardzo bliskie biznesowemu. Stąd coraz większa popularność „design thinking” w nowoczesnych firmach.
Co dokładnie ma Pani na myśli?
Projekt zaczyna się od znajomości klienta, analizy jego potrzeb. Trzeba wiedzieć, jak i kiedy kupuje, a także jak sprawić, żeby ten proces był dla niego najłatwiejszy. I potrafić go przekonać, że coś jest dla niego ważne. Dokładnie w ten sam sposób, jak projektuję moje kolekcje, kreuję całą firmę. Co z tego, że zaprojektowałabym wysadzaną rubinami piękną kolię, jeśli potem nikt jej nie kupi? Muszę wiedzieć, ile w stanie jest wydać mój klient, czego u mnie szuka.
Jakie cechy Pani osobowości przydają się najbardziej w prowadzeniu i rozwoju własnej marki?
Ciekawość, otwartość i ciągła gotowość do nauki. Bo biznes to jest nieustanna nauka.
Zobacz cały wywiad na łamach lutowego wydania Magazynu Galerie Handlowe